Powiedzcie proszę, że to żart albo jakaś nowa rola...
To się nadaje do programu
Kto was tak urządził , a stylistę należałoby dożywotnio pozbawić prawa wykonywania tego zawodu.
Ale ja nie o tym. W najnowszym wydaniu
Newsweeka ukazał się artykuł Małgorzaty Święchowicz i Marty Ciastoch:
"Okrutni poszukiwacze bliskości" o stalkingu.
Szeroko opisano w nim przykłady nękania dziennikarki, dentystki i chirurga plastycznego przez psychopatycznych wielbicieli o których już było kiedyś głośno, bo ofiary prześladowań występowały wcześniej w reportażach prasowych i telewizyjnych.
Moje zdumienie wzbudziło zdjęcie Dominiki Ostałowskiej na drugiej stronie artykułu i tekst, który dotyczył jej przypadku:
(...) Iwona Jabłońska, która na Uniwersytecie Kardynała Wyszyńskiego pisała pracę magisterską o stalkingu , pytała ofiary, co czują. Wyszło, że mają stany lękowe, cierpią na bezsenność, czasami wręcz boją się wyjść z domu. Najbardziej jednak tego, co jeszcze zrobi sprawca. Do czego się posunie?
-W jej głowie moje życie stało się jej życiem - mówi aktorka Dominika Ostałowska, analizując zachowanie Joanny, która zgłosiła się do niej, mówiąc, że chce napisać książkę wspomnieniową o Mariuszu Sabiniewiczu. Ostałowska grała z nim w serialu "M jak miłość".
- Później zaproponowała, że mi poprowadzi stronę internetową. Zgodziłam się, przychodziła do teatru, za kulisy, porozmawiać chwilę, zrobić sobie ze mną zdjęcie. Dzięki temu mogła innym opowiadać, że jest mi bardzo bliska. Szybko przejęła kontrolę nad moim życiem w sieci. Wrzucała na stronę, co chciała. Nie miałam dostępu do e-maili, które przychodziły na podany tam adres. Konfabulowała, że jesteśmy w związku, że mieszkamy razem, jest moim art managerem, moją pielęgniarką, moim dawcą szpiku. Rozgłaszała, że mam białaczkę. Pokazywała ludziom siatkę leków, kroplówkę. Mówiła, że to wszystko musi zawsze dla mnie nosić. Rozdawała nawet jakieś ubrania, mówiąc, że moje, już ich nie potrzebuję. Wymyśliła jakiegoś profesora, u którego ponoć miałam operację. Poprosiła znajomych informatyków żeby zastanowili się, jak mogłaby wyglądać moja strona kondolencyjna (...)Powiem szczerze, byłam zszokowana tym, co przeczytałam, bo historia ta wygląda o wiele poważniej, niż opowiadała o tym sama aktorka w jakiejś regionalnej telewizji.
Psychofanką nie mogła być przecież jakaś tam małolata, bo Ostałowska nie uwierzyłaby, że dzieciak napisze książkę o Sabiniewiczu i znajdzie wydawcę, czyli to musiała być bardzo wiarygodna dorosła osoba!
A ta historia z symulacją kondolencyjnej strony wywołuje wręcz ciarki, bo nie wiadomo, co tej psychopatce mogłoby przyjść jeszcze do głowy...
Normalnie druga Radomska.