"Generał Nil" ze wspaniałą rolą Olgierda Łukaszewicza.
Film na tyle mocny i bezkompromisowy, że niemal zbojkotowany przez rodzime media. Ukazuje dzieje generała AK Augusta Fieldorfa głownie podczas przebywania w więzieniu, niezwykle brutalnego śledztwa aż do wyroku śmierci. Jest to jeden z nielicznych filmów, który ukazuje bez ogródek działania tak zwanych "służb specjalnych PRL", dla których nie było żadnych świętości i wartości.
Takich produkcji potrzeba jak najwięcej, żeby ludzie nie zapominali, żeby wciąż była celebrowana pamięć takich ludzi jak Fieldorf, Pilecki czy "Inka". Bo niestety - w obecnych czasach ten okres historyczny jest zapominany. Przecież wciąż na przykład w takich mediach pierwsze skrzypce grają niemal bez wyjątku potomkowie komunistycznych decydentów - że wymienię takie najpopularniejsze nazwiska jak Lis, Olejnik, Wojewódzki... którzy robią wszystko by zbrodnie okresu stalinizmu i okresów późniejszych maksymalnie zdeprecjonować, ośmieszyć, wyśmiać a ludzi chcących dojść prawdy i ukarać winnych - uczynić "pisowskimi oszołomami" czy "szalonymi moherami". Cóż, całe to bractwo to w końcu koledzy z jednej synagogi....
Film nie boi się też ukazać faktu historycznego, który znowuż jest przemilczany, poddawany w wątpliwość - w jednej ze scen, z ust jednego z komunistycznych aparatczyków pada zdanie "Proszę państwa, nie oszukujmy się - większość z nas jest pochodzenia żydowskiego". Tak jest - mordercy ci byli w większości Żydami mordującymi Polaków, wysługując się sowietom za przysłowiową "łyżkę strawy".
Pod koniec filmu pada znamienne zdanie - "Żaden ze sprawców śmierci generała Fieldorfa nie został nigdy ukarany" - to pokazuje jaką zbrodnią przeciwko ludzkości była "Gruba kreska" Mazowieckiego. Przecież wszyscy ci sędziowie czy prokuratorzy mający na rękach krew - którzy jeszcze żyją - nie zostali osądzeni, ci którzy pracują nie zostali nigdy zweryfikowani, dają cyniczne i bezczelne wywiady w mediach - jak W. Krzyżanowski - sędzia, który zamordował m.in. niespełna osiemnastoletnią Danutę Siedzikównę ps "Inka" za rzekomą współprace z wrogiem ludu.
Podobny film należy się także rotmistrzowi Witoldowi Pileckiemu - który jeśli o mnie chodzi był jednym z największych bohaterów jakich ta ziemia kiedykolwiek nosiła, a który został po wojnie aresztowany i zamordowany przez "władzę ludową". Nie muszę oczywiście powtarzać, że tu także - jak i w setkach przypadków - żaden z morderców Pileckiego nigdy nie poniósł kary.
Przepraszam jeśli to nie za bardzo w temacie ten mój wywód - ale raz, że jestem zatwardziałym antykomunistą i antysyjonistą, dwa - ten film wciąż nie daje o sobie zapomnieć.