Wczoraj miałam przyjemność obejrzeć najnowszy film o przygodach najsłynniejszego Agenta Jej Królewskiej Mości na świecie, a mianowicie
"Skyfall". Zdaję sobie sprawę, że powtarzam to przy wielu filmach, ale znów, jest to film ewidentnie długi, jednak oglądanie nie dłuży się wcale a wcale (jak w kinie koleżanka powiedziała mi, że jeszcze tylko 40 minut do końca, to stwierdziłam, że nie no, jak to, już? i TYLKO 40 minut?).
Jako że dopiero mam nieśmiały zamiar nadrobienia ogromnych bondowych zaległości (wstyd przyznać, ale nie widziałam w całości chyba żadnego, poza tymi najnowszymi z Craigiem i bodajże ze 2 z Brosnanem, a że okazja i możliwości są, to wkrótce się za to zabiorę), dlatego też nie chciałabym tak super dokładnie porównywać Craiga z Connery'm czy Moore'm, nawet z Brosnanem, bo jednak wiem, że to i inne filmy, inne czasy, inni wręcz agenci.
Ale od początku...
"Skyfall" Adele podoba mi się strasznie, jest zrobiony bardzo w klimacie Bondów. Podczas napisów początkowych, w kinie, z tym nagłośnieniem - wyszło niesamowicie (pomimo początkowego lekkiego zmieszania, ale jak się rozkręciło, to... nono...). I skacząc od razu na koniec, to w kontekście filmu piosenka brzmi jeszcze bardziej niesamowicie.
Pokrótce fabuła jest taka, że Bond zostaje uznany za zmarłego po iście efektownej akcji. Podczas gdy w Londynie trwa swego rodzaju żałoba po jego 'śmierci', James rozkoszuje się urokami życia anonimowego człowieka w jakby raju. Wraca jednak, gdy dowiaduje się, że ktoś planuje zamach na M.
Widziałam i "Casino..." i "Quantum...", trochę też o nich czytałam. Jeżeli "Casino..." było swoistym początkiem słynnego 007 (wówczas jeszcze 7), "Quantum..." natomiast było zemstą za ukochaną, to "Skyfall" jest symbolicznym powrotem do korzeni i narodzinami 007 jakiego znamy z poprzednich wydań. Do pewnego stopnia oczywiście - świat poszedł naprzód, jestem pewna, że dawne szpiegowskie gadżety nie zrobią na mnie (i na większości młodszego pokolenia) takiego wrażenia jak robiły niegdyś, tak samo jak teraz jest potrzeba akcji, dynamiki etc. Wydaje mi się, że "Skyfall" to taki... łącznik między nowoczesnością a klasyką. Jest akcja, jest dynamika, ale jest jednocześnie np. 'akcja' w przepięknie oświetlonym kasynie w Makau, gdzie James zawadiacko gra z egzotyczną Severine, popijając słynne martini z wódką, "wstrząśnięte, niemieszane" (czy wiecie, że koneserzy mówią, że to wydanie tego drinka to straszna zbrodnia, martini z wódką powinno się własnie MIESZAĆ, a nie wstrząsać

)
W końcu poznaje też byłego agenta Silvę - w rewelacyjnym wydaniu Javiera Bardema. Geniusz zła i niedobra, przesiąknięty żądzą zemsty, czerpiący sadystyczną przyjemność z zabawy strachem innych, lubiący efektowne wejścia.
W ogóle, aktorsko nie zawodzi chyba żaden element filmu. Judi Dench jest rewelacyjna jak zwykle, a chyba nawet lepsza. Bardzo fajną postacią jest też nowy Q - młody, dowcipny, taka "świeża krew", która więcej szkody może uczynić jednym komputerm niż Bond spluwą
Jest i tytułowy "Skyfall" - nie chcę zdradzać, cóż to jest, ale mnie bardzo się podobało wyjaśnienie tytułu. Pasowało dobrze i do tego konkretnego filmu i do historii ogólnie i robiło wrażenie.
Podsumowując - warto wybrać się do kina na najnowszy film o Agencie 007, tym bardziej, że to 50. rocznica powstania tej postaci. "Skyfall" to kawał dobrego kina akcji, który jest przejściem pomiędzy tymi nowymi filmami, a klasyką (pojawił się nawet stary, piękny model Astona Martina, jak tylko go zobaczyłam, od razu powiedziałam do kolegi "Już mi szkoda tego auta" i cóż, miałam rację, bolało, że uaaa

Co więcej, na końcu 'poznajemy' też inną charakterystyczną postać z serii

). Ciekawa jestem następnego filmu (Daniel Craig ma podpisany kontrakt na jeszcze 2) i tego, jak dalej z tym pójdą. Kierunek jest chyba dobry
