W końcu zawsze można też wspominać. Jaka postać była Waszą ulubioną, a za jaką mniej przepadaliście? Ulubione odcinki/sceny? Ulubione pary, związki, relacje między bohaterami i generalnie wszystko co kryje się pod wyrażeniem "relationship" ?
Moją ulubioną postacią zawsze była Addison i tak w sumie zostało. Był taki moment, że mnie drażniła, ale w zasadzie byłam jej wierna. A czemu Addie? Pokochałam w GA. Byłam zła, że nie wyszło jej z Derkiem, bo mimo całej sympatii do Mer, to odkąd pojawiła się Addie, to ja byłam za nią. Potem byłam zła, że nie wyszło jej z Markiem... Potem byłam zła, że wyjeżdża, a potem już miała swój serial, na dodatek świetny serial
Ruda zdobyła moje serce swoim podejściem do pacjentów, charakterkiem i uśmiechem.
Gdzieś w drugim sezonie moje serce zdobyła też Charlotte i potem miałam dwie ulubione
W ogóle był taki moment, że pisałam w dyskusjach: "Odcinek taki sobie, Char jak zwykle cudowne", na pewnym etapie pisałam, że PP ma kryzys, a tylko Char trzyma je przy życiu (kiedy Addie miała kilka odcinków, że była jęcząco-smęcąca
). Tak, zdecydowanie Char szybko dołączyła do grona naj.
W tym gronie znalazła się też Amelia - właściwie od razu, jak się pojawiła. Zaprzyjaźniłam się z jej postacią... i ta trójka do końca przyciągała mnie najbardziej.
Jeśli idzie o związki... Charlotte i Cooper są przekochani <3 Cudowni wręcz. Chociaż za Cooperem solo nie przepadam...
Jednak pod każdym względem są świetnie pisani, świetnie przedstawiani.. no i świetnie grani
A do końca ich wątek jest najcudowniejszy
Addison i jej mężczyźni... W swoim czasie uwielbiałam Noah... Tak, tak, był zajęty, żonaty, a dziecko było w drodze, ale... mieli z Addison taką chemię... <3 Za największą porażkę serialu uważam niewykorzystanie potencjału Addison/Pete na początku. Bardzo, ale to bardzo 'chemiczne' początki, które nagle szlag trafił... tak bez powodu. Szkoda, bo potem, to już nie był fajny związek... on kochał kogoś innego, ona kochała kogoś innego, a tylko cierpiała, bo jednak przez dość długi czas pokochała Lucasa, jak swoje dziecko.
Źle, bardzo źle zrobiony wątek. Właściwie lubiłam Kevina policjanta, chociaż... no od razu było wiadomo, że to nie to, nie ten i, że nic z tego nie będzie. Znaczy... jak ona z nim była, a ja to oglądałam po raz pierwszy, to się wściekałam, bo miała być z Pete'm, tu nagle wyskoczył ktoś inny i wiadomo. Jednak kolejne oglądania.... uwielbiam scenę, jak go śledzi i wpada w sam środek pościgu policyjnego <3 No i Sam. Bardzo w nich wierzyłam, widziałam potencjał, generalnie kibicowałam wbrew wszystkiemu... i tak okrutnie się zawiodłam. To jego. "I'm not perfect, I'm just perfect for you" - uwierzyłam mu, że jest dla niej idealny... i fuj. No i relacja z Jackiem... nie wiem w sumie, na jakim etapie jesteś sandi teraz, ale Jack w finale 4 sezonu mnie odrzucił
A potem, jak zmienił image, jak zaczęłam go poznawać, to mnie w sobie rozkochał. Absolutnie i całkowicie kupił mnie w takiej scenie na cmentarzu (nie wiem, czy już miałaś, czy nie).
Obok Jake'a drugim męskim bohaterem, którego darzę wielką sympatią jest Sheldon. Spokojny, wycofany, najmniej atrakcyjny, najstarszy z grona samców, a jednak... nie da się go nie lubić. Tak strasznie, strasznie kibicowałam mu, wierzyłam, że będzie szczęśliwy. Był moment, kiedy widziałam go z Amelią...
Pete'a, Coopera i Sama... no wiadomo.. raz lubiłam bardziej, raz mniej, ale nigdy żaden nie dorównał Addie, Char, Amelii i Sheldonowi.
W ogóle... bardzo skopali postać Pete'a.. Od początku zapowiadał się świetnie, potem było fajnie (jeszcze na etapie związku z Addie), a potem... ech. Znielubiłam strasznie.
Mieszane uczucia miałam, co do Nai. Miała lepsze i gorsze chwile w serialu. Nie mogę powiedzieć, że jej nie lubiłam, czy coś, ale... jakoś specjalnie nie było mi przykro, że odeszła. Powtarzałam tylko, że mogła odejść Vi
I znowu... nie to, że jej nie lubiłam. Miała swoje odcinki - fantastyczne i niepowtarzalne, miała trudną historię, ciężkie przypadki... i w ogóle w zasadzie na tle innych ciekawe życie, aleeee... były takie momenty, że miałam ochotę wystrzelić ją na księżyc - serio.
Z tych drugoplanowych pokochałam Fife'a i jego związek z Nai... Fajnie pokazali naukowca, absolutnie pogodzonego z kalectwem, wiernie czekającego na kobietę swojego życia...
I Dell... rany, jak ja uwielbiałam Della... Jaka byłam zła i zawiedziona, że go uśmiercili... Szok, niedowierzanie i taki prawdziwy smutek, bo chłopak był radosnym promyczkiem i wnosił naprawdę fajne rzeczy do serialu.
No to tak na szybko tyle wspomnień o bohaterach, resztę... to już ponawiązuję do dyskusji
A jeśli idzie o przypadki... uwielbiam i jednocześnie nienawidzę odcinek, w którym ojciec musi wybrać między synem, a córką. Zawsze płaczę, kiedy go oglądam. Podobnie mam z siostrami chorymi na białaczkę, kiedy okazuje się, że szpik jest tylko dla jednej... To jest drugi odcinek, w którym nie tylko łzawię, wręcz podtapiam sąsiadów.
Uwielbiam odcinek, kiedy przybywa Mark ze Sloan Sloan...
https://www.youtube.com/watch?v=0jflsxbhwNsAj, aj, aj...
Tak samo, jak scena nad oceanem, kiedy mówi, że dorósł i, że chce spróbować z nią być... No ale końcowa scena, kiedy ona pyta, czy aby na pewno, a on, że kocha Lexie... ech, magia pryska. Co nie zmienia faktu, że odcinek jest cudny <3
No to tak tyle słówkiem wstępu