Serio, Patrycjo, lubisz te odcinki? Mnie było przykro oglądać śmierc takiego pięknego związku, a potem jeszcze ten Bilski: misiowatu gbur, swego czasu był ważniejszy od małej Basi.
Podobały mi się tylko odcinki po wypadku Artura.
Może i ze mnie typ masochistki, ale z perspektywy czasu, kiedy już wiemy na 100% (chociaż, ok właściwie było to wiadome zawsze
), że Marysia kocha Artura, nigdy nie przestała itd. ogląda mi się je świetnie. I serio, w niemalże każdym można się doszukać potwierdzenia, że tak właśnie było, ale wiadomo, teraz już się na to patrzy ze spokojem i myślami "Przecież to było oczywiste, że nadal go kochasz". Na przykład odcinek, w którym Artur ma wypadek i przychodzi zbadać Basię, po tym jak ta zadzwoniła do niego, że jest chora. O mamo, z jaką czułością i tęsknotą M. patrzy na Doktorka, później zamartwianie się o niego tuż po wypadku. Wcześniejsze odcinki rozwodowe, kiedy Idą do restauracji i Artur ją zaprasza do opery, by ostatni raz pójść na koncert z żoną- serce pęka, jak się na nich patrzy, na Artura, bo żałuje i jest załamany, a na nią, bo za każdym razem mam wrażenie, że toczy wewnętrzną walkę z samą sobie, by za wszelką cenę udowodnić sobie, że go nie kocha, choć prawda jest inna, ale jest zbyt dumna, urażona i uparta.