Judyta ma toksycznych rodziców, dlaczego? Dlaczego uważasz ich za toksycznych? Co prawda lubią pomarudzić, że córka źle lokuje uczucia albo że nie poradzi sobie z budową, ale ja tutaj widzę troskę jednak. Tym bardziej, że jednak to matka wpada na pomysł by pieniądze wziąć od babci na dokończenie domu. No i fragment, który zacytowałaś. Toksyczna matka chyba nie dałaby się tak zbić z tropu 
Dokładnie, trochę zdziwiło i rozśmieszyło mnie stwierdzenie, że są toksyczni (a więc "zatruwający" komuś życie, w negatywny sposób oddziałujący na czyjąś psychikę), bo dla mnie to para uroczych ludzi

"standardowych" rodziców, którzy zapomnieli o tym, że ich córka nie ma już 15 lat, ma swoje własne życie, z którym może robić co zechce. Zapomnieli też, że Judyta nie musi być zawsze ułożona, to że przez kilkanaście lat była żoną Tomasza, nie oznacza wcale, że nie powinna dostać od życia kolejnej szansy na miłość, na szczęście. Idealnie obrazuje to zresztą dialog Judyty z matką
(...)
Matka: A jednak mówisz o seksie. Dopuszczasz myśl, że Twoja córka...
Judyta: Dopuszczam. To znaczy...dopuszczam. Nie teraz, ale dopuszczam w ogóle. A Ty nie dopuszczasz.
Matka: Bo ja uważam, że seks nie jest dla dzieci, ostatecznie może być dla dorosłych.
Judyta: Ooo, dziękuję za tę możliwość.
Matka: Dla niektórych dorosłych.
Judyta: Ciekawe których...
Matka: Och, Ciebie to nie dotyczy.
(...) Dla mnie "Nigdy w życiu" to nie jest film przeciętny. Może nie arcydzieło, ale zdecydowanie wyróżnia się spośród innych w swoim gatunku. Opowiedziana historia nie jest wcale aż tak banalna, a jeśli doda się do tego ciekawe postaci, wspaniałą obsadę (bez żadnego wyjątku, bo nawet Asia Jabłczyńska się tutaj nadaje, a jej Tośka jest idealna, taka jaką sobie zawsze wyobrażałam czytając ksiażkę), zabawne i życiowe dialogi (ot chociażby gadanie Judyty o rozwiedzionych kobietach:
"Statystyki mówią, że to spotyka co dziesiątą kobietę. Dlaczego ja musiałam być ta dziesiąta?! Nie mogłam być ósma?!") - to wszystko sprawia, że człowiek chętnie do tego filmu powraca. Dla mnie "Nigdy w życiu" zawsze będzie na szczycie listy filmów "na pocieszenie", "gdy jest smutno", "gdy trzeba się zrelaksować". Większość dialogów znam na pamięć, fabułę mam w jednym palcu, bowiem oprócz filmu wielokrotnie sięgałam również po książki Grocholi.
W "Nigdy w życiu" zakochałam się w Arturze Żmijewskim. Bo jak tu właściwie można się nie zakochać? Skoro on tak wygląda, tak się uśmiecha, tak się patrzy tymi swoimi zielonymi oczami

Szczególnie praktycznie na samym początku, na ognisku u Judyty, na którym znalazł się przypadkowo, co przyniosło nieprzypadkowy rezultat. Lubię zarówno scenę w kuchni, gdy chce Jutce pomóc, jak i tę pierwszą, gdy się witają przed domem.
- Kolejka poczekała? A Stenkę kochałam już wcześniej, lecz tutaj tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że fantastyczna z niej aktorka. Doskonale radzi sobie z rolami trudnymi, dramatycznymi, lecz również z takimi bardziej lekkimi, swobodnymi. Judyta bez wątpienia jest bohaterką roztrzepaną, spontaniczną, a gra aktorska w przypadku pani Danuty nie jest oklepana, jej mimika, gesty, sposób zachowywania się - wszystko tworzy Judytę, jest z nią kojarzone. Tutaj dla mnie najlepsze są sceny rozpaczy, z "do dupy jest Peru!" na czele, zapał do pracy z góralami przy budowie domu, ale też urocza reakcja na telefon od Adama