Jestem po lekturze Wnuczki do orzechów

Zajęło mi to kilka dni, gdyż dawkowałam sobie przyjemność, ale się nie dało, niestety i już poszło

Ale od początku. Książka mi się podobała choć było parę wkurzających momentów i niewiarygodnych akcji.
Zaczęło się od przedstawienia znowu zupełnie nowej postaci. I tym się na początku zirytowałam, że zamiast wrócić do trzonu serialu, autorka wprowadza kogoś nowego. Ale Dorota mi się spodobała. I dość szybko pojawiła się Ida, więc wciągnęłam się.
Książka ma sielski klimat. Lato, jeziora, upał. Przypominała mi trochę Nutrię i Nerwusa i przyjemnie się ją czytało, zważywszy na panujący chłód na dworze.
Irytował mnie do granic możliwości Ignacy Borejko. Serio. Nie mogę już czytać tych jego mądrości życiowych. Za dużo tego we wszystkich częściach.
No i zaręczyny na koniec były śmieszne. Widzą się po raz trzeci, dzieciaki i bach, zaręczają się. Wprost urocze.
Ale poza tymi detalami, książkę warto przeczytać

Polecam!