Aktorkę poznałam w
Pierwszej miłości... Przez moją miłość do nawracających się czarnych charakterów zapałałam sympatią do Anety. Kręciła, knuła, oszukiwała wszystkich dookoła, mieszała się w dziwne sytuacje... Przede wszystkim winna była jej przeszłość, mimo tego, że w pewnym momencie chciała, nie potrafiła do końca się od niej uwolnić. Nie miała wystarczająco dużo siły na to, by wszystko przeciąć jednym wyjaśnieniem. Nie mówię tylko o okolicznościach śmierci Danusi, ale także o jakichś konszachtach ze Szmidtem (chociażby kwestia nagrania, którym on ją szantażował. Co tam było? Film pornograficzny?) Wyszła jednak na prostą. Pokochała Jana, ale właśnie wtedy, kiedy już zaczynali układać sobie życie, wszystko się posypało. Ponowne zaufanie sobie zajęło im naprawdę dużo czasu. Jak wiadomo, później postać Anety zniknęła z serialu. Pani Maria Pakulnis, o ile dobrze się orientuję, opiekowała się wtedy chorym mężem. Ponownie wróciła po dość długim okresie i teraz jej wątek został nieco rozbudowany. Co dalej z tego wyniknie, zobaczymy. To od tej właśnie roli zaczęła się moja fascynacja panią Pakulnis. Najpierw to było dość niewinne, szukałam po prostu czegoś, do czego jeszcze w serialu nie dotarłam, ale później pojawiło się zainteresowanie samą aktorką.
I tu rozpoczyna się kolejny etap, bo dowiedziałam się, że pani Maria zagrała w serialu
Tylko miłość. Kolejny polsatowski tasiemiec nie był szczytem moich marzeń, jeśli chodzi o zapoznawanie się z dorobkiem artystycznym, ale cóż mogłam zrobić, skoro w tej chwili najłatwiej jest dotrzeć właśnie do seriali? Krystyna Bogusz była kolejnym czarnym charakterem, którego metamorfozę w pełni mogliśmy obserwować na szklanym ekranie. Jej "Pajączku" było zabójcze! To prawda, że jej bohaterka była słabą i zagubioną kobietą. Utkwiła mi w pamięci scena, w której, właśnie do Kuby bodajże, Krystyna mówiła coś w rodzaju tego, że kiedy się przestaje dostawać miłość, to w końcu staje się zgorzkniałym i złym, i samemu się jej nie okazuje. Zacytować nie potrafię. Nawet dokładniej przywołać, bo jednak przygodę z serialem "Tylko miłość" zakończyłam już dawno temu. W końcu jednak po wielu wydarzeniach udało im się ze Zdzisławem dojść do porozumienia i odnaleźć siebie na nowo. Pamiętam ten entuzjazm na "różaną czekoladę" i zakradanie się do łóżka! Co do pani Pakulnis niewiele tu trzeba mówić, przyciągnęła po raz kolejny, choć nawet dość trudno jest mi określić tak naprawdę czym... O wiele więcej o aktorze można powiedzieć na podstawie sztuk teatralnych, ale do tego dopiero dojdziemy...
Jak już mowa o serialach, to muszę powiedzieć, że jakiś czas temu nawet skusiłam się na
Miłość nad rozlewiskiem i
Życie nad rozlewiskiem. Dziwna była ta Ewa Stern początkowo! Dystyngowana aktorka starej daty. Wiecznie nosiła na głowie jakieś chustki, opaski... Zdecydowanie lepiej wyglądała bez nich. No i połączyła ją miłość z Piernackim. Była chyba tylko jedna scena, w której pojawia się ona bez tego czegoś na głowie. I to właśnie moja ulubiona scena. Piękny wiosenno - letni krajobraz, jakaś cudowna opera w tle (notabene, jeśli mi ktoś powie, co to dokładnie było, ozłocę, jako miłośniczka takiej muzyki!) i piękne wyznania. W sumie, warto obejrzeć, bo jak na cały serial, który nie był zbyt dobry, sceny z panią Marią nie pozostawiają zbyt wiele do życzenia. No może tylko te stroje. Ale ok, rozumiem, kreacja aktorska.
Ale to, że dziś mam taki, a nie inny stosunek do tej pani wzięło się jeszcze z zupełnie innego powodu. Po wielu obejrzanych i przeczytanych wywiadach, stwierdzam, że to naprawdę
fantastyczny człowiek. Nie gwiazdorzy, ceni swoją prywatność, wie, co w życiu jest najważniejsze. Przecież najbardziej ceni się tych, którzy mimo jakichś dokonań pozostają skromni i normalni. A to, że stosunek pani Marii do życia jest jak najbardziej prawidłowy, potwierdza wiele wypowiedzi, chociażby te z wywiadu dla Sektora Qltury:
(...) także to gwiazdowanie, to wie Pan, właśnie, no... polegało na tym, że człowiek szedł do teatru czy grał w filmie i grał z pasją, najpiękniej jak mógł, a potem była ta normalna zwyczajna codzienność...Gdyby ktoś chciał obejrzeć całość tego wywiadu, a naprawdę warto, może to zrobić tutaj:
WYWIAD DLA SEKTORA QLTURYPrzykładów takich wypowiedzi można wskazać naprawdę sporo. Pani Maria doświadczyła w życiu wielu różnych rzeczy - i tych dobrych, i tych złych. Miała dość trudne dzieciństwo, niejednokrotnie doświadczyła biedy. I nie tylko. Ukończyła szkołę pielęgniarską, by szybko dostać jakąś pracę. Ale jej polonistka gorąco namawiała ją na aktorstwo. Spróbowała. I udało się! Jest postrzegana jako naprawdę sympatyczny i ciepły człowiek. Woli skupiać się na teatrze, bo jak sama mówi, na tym polega praca prawdziwego aktora.
A skoro o teatrze mowa... W Internecie można znaleźć kilka filmików z różnych spektakli...
Dziewczyny z kalendarzaDZIEWCZYNY Z KALENDARZA cz.1DZIEWCZYNY Z KALENDARZA cz.2DZIEWCZYNY Z KALENDARZA cz.3Spektakl moim zdaniem wspaniały. Przede wszystkim zrobiony w naprawdę dobrym guście. Udowadnia, że kobiety w średnim wieku wcale nie muszę być brzydkie, pozbawione kobiecości. No nie ukrywam, na ciekawy pomysł wpadły te kobietki, żeby zamiast lokalnych kościołów umieścić swoje nagie zdjęcia, bo jak odkryła Celia, ciało się sprzedaje!
No i przede wszystkim postać pani Marii. Byłam zachwycona od pierwszego wejrzenia! Pełna naturalność, naprawdę dobra gra aktorska. Sama bohaterka jest dosyć komiczna, co tylko sprawia, że bardzo miło, lekko i przyjemnie się ogląda!
Tektonika uczućTEKTONIKA UCZUĆCóż, moja wielka miłość! Wspaniale ukazane relacje damsko - męskie i to, że granica między miłością i nienawiścią czasami jest naprawdę bardzo cienka. Bohaterowie praktycznie w ogóle nie potrafią ze sobą rozmawiać, w szarej codzienności już dawno zagubili swoje uczucie. Wstawiony powyżej fragment, to naprawdę wspaniała, skłaniająca do pewnych przemyśleń scena. Gra aktorska to po prostu mistrzostwo, o czym dowodzić może chociażby przyznana temu spektaklowi nagroda Złotych Miedziaków. Nagrodę przyznano także pani Marii Pakulnis.
Prezent urodzinowyPREZENT URODZINOWY cz.1PREZENT URODZINOWY cz.2Również polecam z całego serducha, nieźle się można uśmiać oglądając te sceny! Nigdy nie mogę się powstrzymać od śmiechu na to wymowne spojrzenie i słowa: pan jest PSYCHIATRĄ...
Większość aktorów dobrze śpiewa, ale jako dowód, że pani Maria również do nich należy, przedstawiam filmik:
PRYSŁY ZMYSŁY - MARIA PAKULNISNieźle się można uśmiać oglądając ten występ, prawda, Joszka? To taki nasz rozweselacz.
Później zdecydowałam się sięgnąć po
Słowo honoru. To naprawdę ujmujący spektakl teatru TV, przedstawiający losy Emilii Malessy, "Marcysi", członka Armii Krajowej, po zakończeniu II wojny światowej. Muszę przyznać, byłam pod ogromnym wrażeniem - przede wszystkim zaskoczyła mnie sama ta historia. Uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nikt nigdy mnie - jako młodego człowieka - nie uświadomił, iż AKowcy, działając w dobrej wierze na korzyść własnej ojczyzny, po wojnie w większości zostali okrzyknięci jako zdrajcy narodu. O tym się w zasadzie dziś na lekcjach historii nie mówi, wielki błąd. Bohaterka grana przez panią Marię - właśnie Emilia Mallesa - staje przed wieloma trudnymi wyborami. Na AKowców wywiera się wielką presję, by się ujawniali. Marcysia, kiedy zostaje aresztowana, nie chce zdradzać żadnych nazwisk. Rozpoczyna się ohydna gra psychologiczna, fakty, które do Mallesy docierają mają ją w stu procentach przekonać, by wreszcie zaczęła mówić. Zostaje oszukana, że żadnemu z ujawnionych przez nią współpracowników nic się nie stanie, jednak kiedy ona ulega, możemy zobaczyć jak ci ludzie są aresztowani, torturowani. Po jakimś czasie Emilia wychodzi z więzienia, spotyka się ze społecznym odrzuceniem, traktuje się ją jak zdrajcę. Nie potrafi sobie z tym poradzić, pisze listy z odwołaniem, podejmuje strajki, głodówki, czyni wszystko, by ujawnieni przez nią przyjaciele wyszli na wolność. Niewiele to pomaga. W końcu popełnia samobójstwo. Historia oparta na faktach, na temat Emilii Malessy wiele można przeczytać, sama to zrobiłam przy okazji przygotowywania prezentacji na lekcję historii. Gorąco polecam, pani Maria poradziła sobie z tą rolą naprawdę wspaniale, a jeśli nie dla samej gry aktorskiej, to warto obejrzeć przede wszystkim jako pewien czynnik uświadamiający, dużo można po tym spektaklu zrozumieć.
Dzień dobry i do widzenia - mój absolutny faworyt! Bardzo długo żyłam w nieświadomości, iż istnieje duet Pakulnis - Frycz... Pewnego ranka dwoje ludzi, po kilku latach wspólnego życia, uświadamia sobie, że tak naprawdę niewiele ich już łączy. Do tej pory kryli się za maską szczęśliwego życia, małżeństwa bez problemów, jednak nagle okazuje się, że tak nie da się dłużej żyć. Chcieliby coś zmienić, naprawić, skończyć z iluzją, ale oprócz wzajemnych wymówek nie są w stanie sobie już nic zaoferować. Choć przeczuwałam jaki ta historia będzie miała koniec, ciągle miałam nadzieję, że jakoś uda im się dojść do porozumienia, że przy chęci obojga da się zbudować coś nowego na starych fundamentach, które pozostały po zburzeniu nierealnego świata. Oglądając, dowiadujemy się, że on nie miał dla niej już czasu, ona miała go za to bardzo wiele dla kogoś trzeciego, oboje nie wkładali już serca w związek, który tworzyli, a uczucie, które kiedyś ich połączyło najprawdopodobniej zatraciło się gdzieś w codzienności i nierealnym jest jego odbudowanie. Niby dochodzi do rozmowy, wydawałoby się, że szczerej, ale ciągle między tym dwojgiem toczy się jakaś gra. Kiedy już maska opada do końca, nie pomaga ani szczerość, ani jakieś skrawki czułości, z pożądania też niewiele pozostało. Jedyne, co można zrobić, to wrócić do codzienności i dalej przed światem, i przed sobą nawzajem udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku... Grą pani Marii tutaj jestem wprost oczarowana! Oddała tyle różnorakich emocji, potrafiła mnie, jako widza, zmobilizować do współodczuwania z jej bohaterką.
Udało mi się też obejrzeć
Dekalog, Trzy. Różne słyszałam na temat tego filmu opinie, sporo z nich sugeruje, że to najgorsza część, ponoć najmniej dostrzegalna tutaj jest kara za złamanie jednego z przykazań. Trudno mi ocenić, bo tak naprawdę od części trzeciej rozpoczęłam swoją przygodę z tymi filmami, do kolejnych na razie nie dotarłam, choć mam to w planach. Jedno jest pewne, Krzysztof Kieślowski to mistrz nad mistrzami i czy jego film jest lepszy, czy gorszy, nie ma to znaczenia, bo i tak góruje nad innymi. Takie właśnie są moje odczucia. Film przedstawia historię Ewy, która w Wigilię podstępem wyciąga z domu swojego byłego kochanka, kłamiąc, że zaginął jej mąż. Prosi go o pomoc w poszukiwaniach. Wszystko tylko i wyłącznie po to, by w noc taką, jak ta, nie być samotną. Jak się okazuje, mąż Ewy niedługo po zakończeniu przez nią romansu, wyprowadził się i założył nową rodzinę, ma żonę, dzieci. W końcu rano wszystko wychodzi na jaw, Ewa przyznaje, że wszystko to wymyśliła. Ja dostrzegam tutaj karę za złamany przez nią dekalog, w końcu Janusz rankiem wraca do domu, do rodziny i na zadane przez żonę pytanie czy znów będzie wychodził wieczorami, jednoznacznie odpowiada, że nie. Nigdy się już nie spotkają, to, co było kiedyś między nimi nie ma już prawa bytu, Ewa pozostanie samotną kobietą.
Psie serce to zdecydowanie najlepszy serial z udziałem pani Marii! Potrafiła się wcielić w tyle różnych ról i w każdej być wiarygodną, bez względu na to czy grana przez nią postać była twardą, silną kobietą, czy nieśmiałą szarą myszką. Po tym właśnie poznaje się dobrego aktora. Moim ulubionym odcinkiem jest ten o dziennikarce Edycie, która wychowała się w domu dziecka. Na co dzień za pomocą swojego programu pomaga ludziom, ale tak, jak sama później przyznaje, nie okazuje im serca. Pewnego dnia poznaje starsze małżeństwo, które, trzeba przyznać, wiele w jej życiu zmienia. Uwielbiam również odcinek pt. "Platon". Marta, która pozostaje pod ogromnym wpływem swojej przyjaciółki, pewnego dnia całkiem przypadkiem poznaje fantastycznego faceta. Problem tylko w tym, że Dzidka nie akceptuje znajomego swojej koleżanki. Polubiłam też bardzo Helenę, śpiewaczkę operową. Ten odcinek zawsze przede wszystkim mnie rozbawia, bo trzeba przyznać, że owa bohaterka ma charakterek! Jedyne co mnie tutaj denerwuje, to sztuczna gra aktorki wcielającej się w postać Matyldy, którą Helena przygarnia pod swój dach. Chyba nie ma tutaj odcinka, którego nie lubię. Wszystkie napawają optymizmem, w pewnym sensie przywracają wiarę w ludzi. I to pani Maria wykonuje piosenkę z czołówki!
Jeżeli chodzi o film
Weryfikacja, to pani Maria nie miała tu zbyt wielkiej roli, ale trzeba przyznać, że nie bez powodu otrzymała za nią nagrody! Warto, naprawdę warto obejrzeć, by zobaczyć jak świetnie pani Pakulnis wciela się w tę bohaterkę, choć film sam w sobie mnie nie porwał, no i bardzo rozczarowała mnie gra pani Doroty Pomykały, bo moje oczekiwania w stosunku do niej były spore i niestety, rozczarowałam się. Ale to nie temat do dyskusji w tym wątku.
Spektakl Teatru Telewizji
Urodziny należy do tych, po których obejrzeniu trzeba się pozbierać psychicznie, ale też do tych, dla których to rozbicie i pewne wewnętrzne głosy sprzeciwu na przedstawianą sytuację warto przeżyć. Wielokrotnie przesuwam w myślach obrazy z tej inscenizacji, analizuję je, doszukuję się motywacji pewnych zachowań. Tak naprawdę tytuł brzmi niepozornie, kiedy rozpoczynałam oglądanie, spodziewałam się, że będzie w miarę łatwo, lekko i przyjemnie. Bardzo się pomyliłam. W zasadzie wszelkie spostrzeżenia, odczucia trudno tutaj ubrać w słowa, zrozumie to każdy, kto skusi się, by ten spektakl zobaczyć. Helena to kobieta, która traktowana jest przez swojego męża jak służąca. Można powiedzieć, że on w ogóle się z nią nie liczy, ma ją za nic. Byłam pod ogromnym wrażeniem jak wyrazistą bohaterką była postać, w którą wcieliła się pani Maria. Przez znaczną część spektaklu niewiele mówi, ale jej milczenie w wielu sytuacjach stwarza wrażenie silniejsze niż jakiekolwiek słowa. W tym związku nie ma mowy o miłości, czułości, nawet o zwykłej szczerej rozmowie. Sytuację w ich domu obserwujemy od momentu, gdy zatrzymuje się u nich nowy nauczyciel mający uczyć w miejscowej szkole. Niewiele czasu zajmuje mu zorientowanie się, że relacja między domownikami nie jest zdrowa. Interesuje go los Heleny, żywi do niej swego rodzaju uczucie, jednak bardzo trudno nazwać to miłością. W końcu dochodzi do zbliżenia tych dwoje i muszę przyznać, że na bardzo długo zapamiętam tę scenę. Kobieta, która od wielu lat nie otrzymała ze strony mężczyzny ani odrobiny czułości, zainteresowania, wybucha jak wulkan. Wydawałoby się, że już nic nie odciągnie jej od tego aktu oddania, jednak widać, jak targają nią sprzeczne emocje. Chciałaby, ale się waha, przestała już nawet wierzyć w to, że może być kochana. Całą tę chorą sytuację potęguje powrót syna, który właśnie ma skończyć osiemnaście lat i otrzymać rodzinny majątek. On również pozostaje pod niezdrowym wpływem ojca, a do matki nie ma już żadnego szacunku. W końcu wychodzi na jaw, że tak naprawdę mąż Heleny nie był biologicznym ojcem jej dziecka, związał się z nią na mocy kontraktu zawartego z jej ojcem. Trudno to wszystko zrozumieć i sobie racjonalnie przetłumaczyć. Żadna z przedstawianych w sztuce postaci nie jest czysta moralnie. Niepojętym jest jak konwenanse społeczne mogą pchnąć kobietę mającą nieślubne dziecko do długotrwałego służalczego życia w fikcyjnym związku, który przez tyle lat nie przynosi jej najmniejszych nawet radości. Trudno wreszcie zaakceptować dramatyczny koniec tej historii, poprzedzony kulminacyjną sceną całej sztuki, po której zobaczeniu, gdyby pani Maria nie była już moją ulubioną aktorką, na pewno by się nią stała.
To na razie tyle, ale na pewno tu wrócę! No i zachęcam do szerokiej dyskusji!