[...] obudziła w nim [Damonie] resztkę człowieczeństwa, która na dnie gdzieś leżała i czekała na całkowite wydobycie się na zewnątrz.
Obudziła, a potem nastąpił jego egzystencjalny kryzys, który oglądałam niedawno i na pewno na długo zapadnie mi w pamięć.
Rose potrafiła rozbudzić uczucia, nawet te, które były gdzieś głęboko schowane. Moment jej śmierci był naprawdę wzruszający. W ogóle nie przynudzały mnie jej wywody psychologiczne, były takie naturalne, mądre, do zastanowienia.
Miła, pozytywna postać, szkoda, że tak szybko odeszła i to tak tragicznie. Zostawiła rysę na Damonie...
Logan? Weźcie mi go. Nawet już o nim zapomniałam. Z kolei dobrze, że on tak szybko odszedł. Na krótką metę był do wytrzymania.
Też nie trawię takich ludzi, przemawiała przez niego straszna dwulicowość.