Ostatnio razem z lubym zrobiliśmy sobie wieczór koncertowo bluesowy. Co prawda nie na żywo, ale na DVD. Niemniej jako, że to były koncerty napiszę tutaj, bo nie wiem, gdzie o bluesie można by wspomnieć.
Zdecydowanie to była uczta. Na pierwszy ogień poszedł Jeff Healey z zespołem i jego koncert z Montreux w1999 roku.
Kawał pięknej muzyki, poweru i kawał talentu. Jeff już niestety nie żyje, ale był muzykiem wyjątkowym. W wieku dziecięcym stracił wzrok a jednak nauczył się grać na gitarze i to w taki sposób, że brakuje słów, by to opisać. Do dziś zaliczany do ścisłego grona najlepszych gitarzystów świata. Najfajniejsze jest to, że nie widać w nim niepełnospraności. Bawi się, szaleje na scenie jak muzycy widzący, technicznie jest wręcz wybitny. Wygrywa fantastyczne dźwięki. Poza tym miał poczucie humoru i dystans do samego siebie.
Nie wiem czy to podczas tego koncertu, czy innego mówi do publiczności:
- Widzieliście film Wikidajło? (grał w nim)
- Taaak! (ludzie krzyczą)
- No właśnie a ja nie widziałem.
Niesamowity jest. Niesamowita jest jego muzyka:
JEFF HEALEY BAND. See The Light. (live at Montreux 1999).flvJako drugi w kolejce znalazł się John Mayall & The Bluesbreakers and Friends. To był koncert z okazji 70 urodzin Mayalla.
I kolejny wymiatacz. Dziadek, ale... wow. Mam wrażenie, że on na wszystkim zagra i czego nie dotknie, to to totalnie mu ulega.
Perełką koncertu jest to, że gra tam też Clapton.
W końcu przez rok z Mayallem współpracował. To te występy przyniosły mu sławę.
O a tu chyba można niemal całego koncertu posłuchać:
JOHN MAYALL 70th birthday & Eric Clapton PART 1.1080iHDTVI na koniec był blues murzyński
Brudny, zakurzony, nietechniczny, ale za to najbardziej porywający.
Jednak murzyni mają w graniu coś takiego innego, co porywa.
Biali zachwycają techniką, stylem, wyobraźnią a czarni mocą i zabawą.
Jeden z gitarzystów bodajże mysli się. Widać, że zapomina jak grać, ale tak to robi, że udaje jakby nic się nie stało i kombinuje nie schodząc z kursu.
Najlepsze jest to, że ani jedni, ani drudzy nie są lepsi. Każdy mistrz w swoim fachu.
Otis Rush & Friends.
Montreux 1986.
Rush jest jednym z niewielu leworęcznych gitarzystów, którzy grają na "zwyczajnej" gitarze odwróconej do góry nogami.
Fajnie zmienia się styl grania, gdy wychodzi Clapton. Nagle dźwięki stają się poukładane i wkrada się większy porządek. Nie wiedziałam, że Eric będzie się pojawiał na tych nagraniach, więc była to dla mnie miła niespodzianka.
Otis Rush feat. Eric Clapton & Luther AllisonDobrze posłuchać czasem takiej muzyki i to w wykonaniu mistrzów. Uczta dla ucha i ducha. Jedyny minus, że brak napisów polskich, alew zasadzie to kupuje się sercem. Lubię zabawę muzyką, lubię pasję, lubię jak coś mnie porywa...
Specjalnie dla Jean dałam samych Claptonów, ale poszukajcie sobie innych utworów. Warto posłuchać.
Chyba, że ktoś nie lubi takiej muzyki.
Mam nadzieję, że Jean trochę zaspokoiłam, bo prosiła bym o Jeffie H. coś bazgrnęła. Co prawda nie potrafię ładnie opowiadać, więc tylko takie cuś, ale... miłego słuchania.