Wszystko i nic > Na poważnie

Wolontariat

(1/3) > >>

Kiki:
Myślę, że temat ciekawy, mam nadzieję, że się przyjmie. Działacie w wolontariatach? Jakie są Wasze odczucia? Każdy wolontariusz ma swoją własną historię, u każdego chęć pomocy drugiemu człowiekowi ma inny początek.

Moje doświadczenia związane z działaniem w wolontariacie są jak najbardziej pozytywne. Teoretycznie należę do szkolnego wolontariatu, ale z przykrością muszę stwierdzić, że w jego obrębie nie udało nam się zbyt wiele zdziałać. Za to przeprowadzane co roku w wakacje wczasorekolekcje z niepełnosprawnymi to całkiem inna historia.

Zaczęło się niepozornie. Ksiądz uczący nas jeszcze wtedy religii zaczął opowiadać o tym przedsięwzięciu... Zainteresowałyśmy się z koleżanką z klasy, wypytałyśmy o wszystkie szczegóły, a podjęcie decyzji nie zajęło nam zbyt wiele czasu. W taki oto sposób dziesięć dni ostatniego lata stało się najlepszymi wakacjami mojego życia! Zazwyczaj na jedną osobę niepełnosprawną przypadało dwóch wolontariuszy. Trzeba przyznać, było co robić. Szczególnie, jeśli przyznany nam podopieczny wymagał całkowitej opieki. Ale tyle akceptacji, sympatii, uśmiechu i zaufania jak tam, nie doznałam nigdzie. Wytworzyła się wspaniała atmosfera - i podopieczni, i wolontariusze byli dla siebie szalenie życzliwi, nie trzeba było nikogo udawać, bo każdy był akceptowany takim, jaki jest.

Wolontariusze w większości spali w namiotach, chyba, że dany podopieczny wymagał opieki również w nocy, wtedy przynajmniej jeden z opiekunów nocował w pomieszczeniu. Nie mieliśmy cudownych warunków, nie były to żadne lecznicze wczasy dla niepełnosprawnych. Chodziło po prostu o wspólne spędzenie czasu i danie z siebie drugiemu człowiekowi ile tylko jest się w stanie.

Moją podopieczną była dwudziestoletnia dziewczyna po dziecięcym porażeniu mózgowym, na wózku, która nie potrafiła żyć bez obecności drugiego człowieka. Ciało niemalże kompletnie nie podlegało jej woli, miała problemy z mową. Mądra, inteligentna, wiecznie uśmiechnięta. Najtrudniej jest się pogodzić z niepełnosprawnością, gdy się wie, że ten człowiek czuje dokładnie tak samo jak my, ma w pełni sprawny umysł, odczuwa tę samą radość, ten sam smutek i taki sam wstyd, a nie potrafi zapanować nad własnym ciałem. Niemożliwe jest samodzielne zjedzenie posiłku, pójście do toalety czy wzięcie prysznica.

Sylwia nauczyła mnie przełamywać bariery. Udowodniła, że mimo tylu niepowodzeń nadal można się śmiać i być życzliwym. Nauczyła spoglądać na swoje problemy z olbrzymim dystansem. Zmieniłam też stosunek do Kościoła. Pokazano mi, że Bóg to nie nieruchome stanie ze złożonymi rękami i wzrokiem skierowanym ku niebu. Bóg to radosny śpiew, siedzenie po turecku na ołtarzu, wspólne śpiewanie godzinek o 8.00 rano na naszym polu namiotowym. I pomoc drugiemu człowiekowi.

Nie zabrakło też czasu na żarty! Do dziś jak przeglądam niektóre zdjęcia, nie mogę powstrzymać się od śmiechu! Patrząc z perspektywy czasu... My się tam tylko śmialiśmy. :D

Na początku wspomniałam o koleżance z klasy, z którą tam pojechałam. Nasze relacje się ociepliły, nauczyłyśmy się otwarcie ze sobą rozmawiać, wiemy, że możemy na siebie liczyć w każdej sytuacji.

Wniosek? W tym roku znów się tam wybieram! :D

Alden:
A ja mam złe wspomnienia przez przełożoną z wolontariatu, wielka kierowniczka, znawczyni życia, bo ma 50parę lat. W lustro by spojrzała lepiej i parę kilo zrzuciła...

Jean:
A co ma waga kierowniczki wspólnego z wolontariatem? Nawet jeśli robiła coś nieudolnie, nawet jeśli była niezbyt miła to nie wiem jaki to ma związek z jej kilogramami? Nie bardzo rozumiem takiego argumentu.

Ja ze swojego, małego może ale zawsze,  doświadczenia mogę powiedzieć, że wolontariat uczy nie tylko wrażliwości na innych ale i dystansu do życia. Przynajmniej w tej "branży", w której ja próbowałam ;)

Czekolada:
Moje odczunia po wolontariacie jak najbardziej pozytywne  ;D

Działam w Lokalnym Centrum Wolontariatu, ale tam wiele nie zdziałałam. Skupiamy się głównie na robieniu akcji, potem plakaty no i paradujemy w tych koszulkach i zbieramy co kto daje. Fakt mamy fajne spotkania z misjonarzami no i mozliwośc 6 miesięcznej wyprawy misyjnej do Konga. Chciałabym jechać, ale nie skończyłam jeszcze 18 lat i nie znam perfekt francuskiego  :-\

Zupełnie inna sprawa z moim wolontariatem (jeżeli tak to można nazwać) w domu spokojnej starości. Jako, że wybieram się na medycynę i interesują mnie choroby itp. to właśnie mam tam taką 'pracę'. Chodze tam praktycznie codziennie, karmię starszych ludzi, wyprowadzam na zewnątrz, ale też gram w szachy czy nawet pomagam rozwiązywać krzyżówki  :th_girl_haha: Pieniędzy za to nie dostaję, ale jak mówi moja przełożona, siostra zakonna zwana potocznie szefową moją zapłatą jest doświadczenie w tej dziedzinie i radość tych ludzi. Nigdy nie pomyślałabym, że ci ludzie też potrzebują trochę rozrywki czy samego towarzystwa. Dobiero choroba mojego pradziadka i jego pobyt tam pchnął mnie do tej ważnej decyzji. Nie jest łatwo, czasami chce mi się płakać jak widzę jaki ci ludzie się męczą, ale dam radę i jeżeli się przełamię to nic nie powstrzyma mnie przed moją wymarząną pracą (czytaj: internista). Mimo tego, że rok szkolny się zbliża nie mam zamiaru zaniechać tej pomocy. Będę tam wpadała dalej jeżeli tylko znajdę czas.

Doszłam do wniosku, że wolontariuszem trzeba chcieć być naprawdę. Wolontariuszem nie może nazwać się osoba która sukcesywnie biega czerwonej koszulce z odpowiednim napisem. Wolontariat to dawanie siebie innym, a to noszenie koszulki nie sprawi, że ty będziesz super wolontariuszem.

Tess:
Wolontariat to nie tylko pomaganie w hospicjach czy schroniskach. Ja sama przez 2 lata byłam wolontariuszką podczas imprez kulturalnych.
Na studiach miałam dużo wolnego czasu, godziny pracy, które mogłam dostosować do zajęć więc postanowiłam zobaczyć czym jest wolontariat. Przy okazji brałam udział w tym co mnie bardzo interesowało - widziałam od podszewki jak tworzy się festiwal filmowy.
Zajmowaliśmy się gośćmi festiwalu - poznałam wielu niesamowitych twórców z całego świata. Przy okazji miałam możliwość poznania wielu polskich aktorów czy reżyserów. Wszyscy byli dla nas bardzo mili i życzliwi.
Pracowaliśmy na zmiany ale atmosfera była tak wspaniała, że i tak kończyło się wszystko siedzeniem w kinie od bladego świtu do nocy. Niby pracowaliśmy za darmo ale mieliśmy darmowy wstęp na wszystkie seanse (a jeśli ktoś lubi kino i nie stać go na karnet za 200 zł to jest coś ;) ) do tego zapraszano nas na wszystkie bankiety i imprezy festiwalowe.
Dla mnie to była niezapomniana przygoda, poznałam ludzi z którymi mam kontakt do dziś i tworzymy zgraną paczkę. Nauczyłam się wielu cennych rzeczy o samej organizacji większych imprez, a rok później kiedy już nie byłam wolontariuszką i przyszłam po prostu do kina to organizatorzy mnie poznali i dostałam wejściówki na seanse.

Jeśli ktoś chce spróbować czegoś innego to wolontariat jest świetnym rozwiązaniem. Ja gorąco polecam.   

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[#] Następna strona

Idź do wersji pełnej