El. ile tomiszczy ma ta "Gra o tron" w polskim wydaniu..bo tak jakby apetyt mi się zaostrzył po Twoim opisie ?
Ile tomów? A to wielka tajemnica
Foryś nazwał cykl "Gambit hetmański", na razie jest tylko ten tom 1. Przynajmniej nie słyszałam o wydaniu kolejnego.
Zanim ktoś sięgnie, ostrzegam, żeby nie nastawiał się na "kopie" Gry o tron. U Forysia to powieść historyczno-przygodowa, u Martina to raczej fantasy ulokowane w świecie z lekka bazującym na średniowieczu. Choć jak już wspomniałam wyżej, podczas lektury "Bóg,..." przychodziły mi na myśl wątki z GoT (jak chociażby ten, że w obu książkach światem rządziły, wbrew pozorom, kobiety
).
I tak przy okazji dwie kolejna propozycje.
Przy pierwszej trochę zastanawiałam się, czy ją tu umieścić, bo to biografia, a nie wszyscy za tym gatunkiem przepadają. Jednak napisana jest przystępnym, trochę gawędziarskim językiem, więc to plus mój opis może zachęci kogoś do sięgnięcia po nią.
Magdalena Jastrzębska "Pani na Złotym potoku, czyli opowieść o Marii z Krasińskich Raczyńskiej"Złoty Potok to wieś leżąca w województwie śląskim, miejsce w którym w historię polskich rodów arystokratycznych wpisała się rodzina Krasińskich. Nazwisko kojarzyć się nam będzie przede wszystkim z autorem „Nie-boskiej komedii” Zygmuntem Krasińskim. Złoty Potok to ukochane miejsce jego córki Marii Beatrix Krasińskiej, bohaterki tej biografii.
Była to kobieta dość nieszablonowa jak na swoje czasy. Swoim charakterem, poglądami, aktywnością życiową nie wpisywała się w ówczesny obraz kobiety-arystokratki. Już w czasach dzieciństwa matka uważała, że należy ją krótko trzymać, bowiem wyróżniała się na tle rodzeństwa ruchliwością, rozbujaną wyobraźnią, mędrkowaniem. Rodzicielka nie mogła w tej kwestii (w innych też) liczyć na męża, ponieważ Zygmunt nie przejawiał zainteresowania ani wychowywaniem dzieci, ani sprawami gospodarskimi, czy finansowymi. Był zbyt zajęty sobą, swoją twórczością, własną egzaltacją, hipochondrią oraz… wieloletnim romansem z Delfiną Potocką.
Z czasem mała Krasińska zaczęła wyrastać na ciekawą świata nastolatkę, uwielbiającą polską literaturę, którą zresztą uważała za bardziej interesującą od francuskich romansów, niezwykle utalentowaną muzycznie, zwłaszcza w dziedzinie śpiewu. Zaczęto ją także podziwiać za elokwencję, inteligencję, pęd do nauki. Znacznie tym odbiegała od innych panien na wydaniu. Nic więc dziwnego, że młodą Polką interesowały się najznakomitsze zagraniczne rody, niektóre źródła mówią nawet o matrymonialnych planach względem niej króla Szwecji i Norwegii Karola XV. Bardzo ciekawie przedstawiała się też sprawa małżeństwa Marii z Edwardem Raczyńskim, ojcem przyszłego prezydenta Rzeczypospolitej na uchodźctwie, o którego względy rywalizowała ze swoją najlepszą przyjaciółką, bratową-wdową Różą Krasińską z Potockich (matką... tegoż prezydenta).
Życie córki Krasińskiego, zbyt krótkie życie (zmarła w wieku 34 lat) to także rodzinne tragedie, odważne poglądy, realistyczne, niepozbawione krytyki spojrzenie na gnuśność własnej sfery, a przede wszystkim jej żeńskiej części „skupionej jedynie na błahostkach, uczestniczeniu w poszukiwaniach męża i prowadzenia wygodnej, niemęczącej egzystencji”. Być może z tego względu kroczyła za nią niezbyt pochlebna o niej samej opinia obrażonych panien. Bolały Marię także problemy społeczne klas niższych.
Śledząc losy Marii Beatrix z Krasińskch Raczyńskiej mamy okazję obserwować cząstkę historii Polski, tę od strony życia codziennego jednego ze słynnych rodów. Obyczaje, podróże, spotkania towarzyskie w najmodniejszych kurortach Europy, moda, bale, dobroczynność. Magdalena Jastrzębska, autorka tejże biografii, dołożyła wszelkich starań, aby obraz ówczesnej obyczajowości był jak najbardziej rzetelny. „Przekopała” archiwa w Warszawie, Krakowie, Częstochowie. Zagłębiła się w liczne prywatne listy przedstawionych osób, w ich pamiętniki i wycinki ówczesnej prasy. Swoją pracę wzbogaciła sporą ilością archiwalnych i współczesnych fotografii. Słowa pochwały należą się autorce także za rozdziały, opisujące w krótkich słowach dzieje Złotego Potoku po śmierci dziedziczki, aż do dnia dzisiejszego. Gawędziarski styl biografii sprawia, że czyta się ją z dużą przyjemnością.
Patryk Vega "Złe psy. W imię zasad"„ … ślubuję pilnie przestrzegać prawa… strzec bezpieczeństwa państwa i jego obywateli, nawet z narażaniem życia… wykonywać rozkazy i polecenia przełożonych… (...).”
Słowa policyjnej roty (i zarazem tytuły rozdziałów książki Vegi) pięknie brzmią i bardzo pasują na motto dla „ostatnich żyjących romantyków”, jak policjanci sami o sobie mówią. To, co się obecnie dzieje w świecie przestępczym pokazuje, że ów romantyzm trzeba jednak „nieco” zmodyfikować, dostosować do rzeczywistości. Zwykły podwórkowy złodziejaszek śmieje się mundurowemu w twarz „nic nie powiem, i ty mi nic nie zrobisz, jesteś gliną, musisz przestrzegać prawa”.
Swoje pięć groszy dołożą jeszcze media, rozdmuchując na cały kraj aferę, bo policjanci z jednej strony zdzielili pałkami „Bogu ducha winnych kibiców”, z drugiej zaś nie utrzymali porządku na stadionie. Jak bronić tego kraju i jego obywateli wobec lekceważącego stosunku bandziorów wobec policji i przy braku wsparcia ze strony społeczeństwa?
Trzeba pokazać, kto tu rządzi. Nie da się tego inaczej zrobić, jak nie poruszając się na granicy prawa. I tylko rasowy pies „operacyjniak” będzie wiedział, kiedy tej granicy nie należy przekroczyć. A są sytuacje, gdy nawet najtwardszemu glinie mogą puścić nerwy (np. sprawy gwałtów na dzieciach).
Rozmówcy Patryka Vegi, gliny z wydziału kryminalnego, z wydziału ds. odzyskiwania mienia, z wydziału do walki z przestępczością przeciwko życiu i zdrowiu, wydziału do spraw zabójstw, wydziału poszukiwań i identyfikacji osób, wydziału dochodzeniowo-śledczego, i paru innych wydziałów doskonale pamiętają słowa ślubowania, wiedzą jakie zasady z nich wynikają. Wiedzą także, że na gangsterkę błagalne spojrzenie i słowo „proszę” nie podziała. A jeśli jest wina musi być kara.
„Możesz nigdy nie strzelić, Możesz się bać strzelić. Możesz mieć niechęć do zabijania ludzi, do strzelania do ludzi, ale w danym momencie musisz tak odegrać swoją rolę, żeby każdy był przekonany, że go zabijesz.” (s.177)
„Jedyna możliwość ukarania takiego bandyty jest wtedy, jak go policja zatrzyma i mu wpierdoli, bo później to zbóje się już tylko śmieją. Wymiar sprawiedliwości w postaci sądów czy prokuratur to taka ściema.” (s.184) .
Bohaterowie książki nie ukrywają też, że w ich szeregach są odszczepieńcy:
„Są ludzie, którzy przychodzą do policji tylko po to, żeby brać w łapę, żeby okradać ludzi z depozytów, nadzorować handel narkotykami pod płaszczykiem policjanta, czyli bezkarnie. Są też tacy, którzy stoją na rozdrożu (…) Jest twardym facetem, ale zostając policjantem jeszcze nie wie, czy jest facetem szanującym prawo, czy zbójem. Gość wstępuje do policji, widzi, że policjant ma gówno i jest tak i tak. Potem poznaje rabusiów, u których jest tak i tak. Więc wybiera drogę do rabusiów.” (s.58)
„Złe psy. W imię zasad” to bardzo surowa literatura, a pisząc to mam na myśli zarówno język napstrzony przysłowiową „łaciną”, styl wypowiedzi, w których zdania często są nieskładne, urwane (w końcu to zapis osobistych wynurzeń) oraz szokujący dla niektórych czytelników obraz naszej policji. Dla niektórych, czyli tych nieświadomych prawdziwego życia gliny, i zawodowego, i osobistego. Ja wiem z czym tak naprawdę walczą „ostatni żyjący romantycy” – mam jednego z nich w domu